Aktualności

Szczera rozmowa o życiu z Danutą Szaflarską. Kwartalnik Polski Region Pieniny jako pierwszy opublikował wywiad z aktorką! Zapraszamy do lektury.

Danuta Szaflarska - wielka dama polskiego teatru i kina, nadal aktywna zawodowo (!) - obchodzi w tym roku swój szczególny jubileusz – setną rocznicę urodzin. Jej dorobek twórczy niejednego może przyprawić o zawrót głowy..





<------------- Kliknij, aby powiększyć










Przyszła na świat w Kosarzyskach koło Piwnicznej, gdzie jej rodzice byli nauczycielami w miejscowej wiejskiej szkole. Jest góralką z krwi i kości, do dziś pięknie mówiącą gwarą „czarnych górali” (tym mianem określa się górali zamieszkujących Dolinę Popradu – od Rytra do Żegiestowa). Rodzina ze strony ojca, który urodził się w Tymbarku, wywodziła się spod Tatr – z Chochołowa. Matka była córką Baltazarego Węgrzyńskiego – starosądeckiego zegarmistrza, sprawującego pieczę nad zegarem odmierzającym czas na wieży klasztoru ss. Klarysek. W Kosarzyskach wypoczywała niemal co roku. Jeszcze w latach 70. XX w. zbudowała tu swą cichą przystań – drewniany dom z bali, kryty gontem, do którego wiedzie wyjątkowo stroma
ścieżka.

„Nasza Pani Danusia” – tak mówią o niej w Kosarzyskach i pobliskiej Piwnicznej, w której Ośrodkowi Kultury nadano, tego lata, imię Danuty Szaflarskiej. Miałem zaszczyt i przyjemność spotkać się z panią Danutą kilkakrotnie. Widywałem ją często jeszcze jako pacholę spędzające wakacje w Kosarzyskach, w drodze do przysiółka Zamakowisko, a później jako licealista łazikujący po ścieżkach Beskidu Sądeckiego, w okolicach Eliaszówki i Obidzy. Po raz pierwszy rozmawialiśmy serdecznie w 2002 roku. Nagrałem wówczas piękne wspomnienia z jej dzieciństwa. W 2008 roku Wanda Łomnicka-Dulak (piwniczańska poetka, traktowana przez panią Danutę niemal jak wnuczka) ofiarowała jej swój słownik gwary górali rytersko-piwniczańskich „Matusine słówecka”. Nasza wspólna wizyta w domku na górce dała asumpt do kolejnego nagrania wspomnień o smakach dzieciństwa i dawnych Kosarzyskach, gdy jeszcze nie były miejscowością pełną letników i turystów. Tegoż lata o mało nie pogubiłem nóg, towarzysząc pani Danucie w jej „spacerku” po Starym Sączu.

Podczas minionych wakacji, końcem sierpnia, wybrałem się do Kosarzysk, by porozmawiać o Pieninach widzianych zza górki. Wdrapawszy się ścieżynką pod dom, lekko zasapany, zastałem panią Danutę układającą w szopie porąbane drewno. Pamiętała nasze poprzednie spotkania, przywitała mnie tak charakterystycznym ciepłym uśmiechem.

– Ja tylko układam, bo jest niedziela i dzisiaj nie rąbię – stwierdziła z filuternym uśmiechem, czym rozbroiła mnie zupełnie. Usiedliśmy w domu pachnącym drewnem i pięknymi wspomnieniami, w kuchni z mruczącym, nagrzanym piecem...
D.Sz.: Po Kosarzyskach, gdzie się urodziłam, szczególnie bliski jest mi Stary Sącz. Tu mieszkał mój dziadek Baltazary Węgrzyński – zegarmistrz. Bardzo bliski jest mi też Nowy Sącz, bo tam chodziłam do gimnazjum. Do Starego Sącza jeździło się kuligami ze szkoły. Była tam karczma ze świetnymi wędlinami.
- Czy jest w Pani wspomnieniach także Szczawnica?
- Ależ oczywiście! Moje pierwsze pobyty w Szczawnicy były raczej krótkie. Jeszcze jako uczennica gimnazjum wychodziłam ze Szczawnicy na klasowe wycieczki w Pieniny. Przed wojną inaczej wyglądała. Nigdy nie interesowała mnie jako kurort i miejsce leczenia różnych chorób, chociaż będąc w Szczawnicy, trzeba było – obowiązkowo – zajść do pijalni, by napić się „Józefinki”. Gdy przytrafiało mi się przeziębienie, mama zawsze podawała Józefinę z gorącym mlekiem. Ta woda była dobrze znana i rzeczywiście można ją nazwać leczniczą. Bardzo lubiłam Sokolicę i widoki z góry na Czertezik. Piękne widoki! Podobno teraz nie chodzi się na Czertezik. Ciekawe dlaczego? No tak, ale jako harcerze wszędzie chodziliśmy i wychodziliśmy. Idąc na Trzy Korony, musiał być po drodze Czertezik. Pamiętam, że nawet roślinność jest tam zupełnie inna. W ogóle roślinność w Pieninach jest bardzo ciekawa, cudna. Alpejska chyba?
- Czyli ścieżki pienińskie dobrze Pani pamięta?
- Ja pamiętam wszystko – od trzeciego roku życia!!! Całe dzieciństwo w Kosarzyskach, nazwiska wszystkich ludzi, gdzie mieszkali, co robili. To było i jest we mnie do dzisiaj. Pamiętam, pamiętam.
Ale wróćmy jeszcze do Pienin, do Wąwozu Homole, strumyczków, eskapad przez granicę do Czerwonego Klasztoru. Dopływało się tam – po cichu – tratwą. Teraz możemy prawie po całej Europie jeździć, chodzić i to jest – bez wątpienia – wspaniałe. Ile razy płynęła Pani z flisakami przełomem Dunajca? Ani razu. Tylko raz dałam się namówić na spływ łodziami przełomem Popradu, od Żegiestowa do Piwnicznej. Strach tam płynąć nawet z najsilniejszymi mężczyznami, którzy potrafią fachowo pokierować łodziami. Potworne wiry! Kajakiem pewnie tam się płynąć nie da, bo można zginąć. A z Dunajcem mam związek... „szczególny”. Topiłam się w Dunajcu, w Nowym Sączu. Uratowali mnie i od tamtej pory nie wchodzę do żadnej rzeki. „Przyjemność” poznałam i dlatego mówię o „bliskim związku” z Dunajcem. Nie zebrało mi się nigdy na odwagę, żeby płynąć z pienińskimi flisakami. Poza tym dowiedziałam się, że jak się przepływa przez Dunajec w Szczawnicy, żeby przedostać się na Sokolicę, i ktoś w tym miejscu utonie, to nie mogą znaleźć ciała. Okazuje się, że są wiry. Ale to nic! Są pieczary pod dnem Dunajca i nie można znaleźć tego, który tam utonie, bo wir go w te pieczary wciągnie! To jest strasznie niebezpieczne!
- Wiem, że Pani związki ze Szczawnicą mają charakter szczególny.
- Owszem, a najbliższe są mi Dolna Szczawnica, Willa Marta, pobliski park i Bryjarka, na którą się chodziło na spacery. Także samo centrum Uzdrowiska z placem Dietla, gdzie przychodziło się pić wodę, gdzie były jakieś kawiarnie... Chociaż kawiarnię myśmy mieli swoją, aktorską, w Marcie, bo właśnie tam było prewentorium dla artystów– aktorów i śpiewaków. Wszyscy leczyliśmy sobie tam struny głosowe u najwspanialszego polskiego lekarza, laryngologa i foniatry, doktora Zbigniewa Kołączkowskiego. Kiedyś w Warszawie straciłam głos. Miałam wówczas 50 lat. Byłam u jednego lekarza, u drugiego, u trzeciego... Wszyscy mówili mi, że „w tym wieku (cha, cha, cha!!!) już się nic nie da zrobić”, że to koniec. Pojechałam do Szczawnicy i... zaczęłam mówić. Kołączkowski mnie wyleczy. Stracił głos Hiolski – wyleczył Kołączkowski. Zaniemówiła Kalina Jędrusik – pomógł tylko Kołączkowski. Wyleczył też Hankę Bielicką, która słała mu później liściki z prośbami o leczenie znajomych aktorek i aktorów.To był nie tylko najlepszy w Polsce laryngolog i foniatra, ale też niezwykły lekarz i człowiek. Przychodziły do niego tłumy pacjentów. Leczył mnóstwo ludzi po okolicznych wsiach na różne choroby, stosował też metody naturalne. Kiedyś, podając mi kiszony barszcz z buraków ćwikłowych, powiedział: „Nie śmiej się, to jest najlepsze ludowe lekarstwo na gardło i anginę”. Muszę powiedzieć, że odkąd go zabrakło, zmagam się z chrypką na własną rękę... Szczawnica jest cudowna, kochana. Jeździłam do niej przez wiele lat. Teraz tam nikogo nie znam, nie mam tam też nikogo bliskiego. W pamięci najmocniej utkwiła willa Marta jako prawdziwy dom aktorów i śpiewaków oraz cudowne miejsce, w którym doktor Kołączkowski wyleczył – co najmniej – kilkanaście przypadków uznanych w Warszawie za nieuleczalne. Sam nieraz śmiał się z tego. To wielka strata dla teatru i opery, że już nie żyje.
- Wiemy zatem, że Pani serce bije w rodzinnych Kosarzyskach, Piwnicznej, Starym i Nowym Sączu. - Może mogłoby częściej bić też w Szczawnicy? Przecież Jaworki i Wąwóz Homole są niemal tuż za Kosarzyskami, tuż za Obidzą, o rzut pasterskim kłobuckiem... Do Jaworek idzie się przez Obidzę czerwonym szlakiem... Mam wielki sentyment do Szczawnicy i Pienin! Jest jednak coś dziwnego w szczawnickim klimacie. Do dzisiaj nie wiem, na czym ten fenomen polega. Ilekroć tu przyjeżdżałam, zawsze mocno spadało mi ciśnienie i przez kilka dni chodziłam senna, chociaż spało mi się bardzo dobrze, aż za dobrze. Potem jakoś człowiek do tej inności klimatu przywykał. Nie wiem, czy zdecydowałabym się – mimo autentycznej, wielkiej sympatii – na spędzenie w Szczawnicy wakacji. Ostatni raz doświadczyłam tego dziwnego uczucia wyjątkowej senności podczas zdjęć do filmu „Janosik. Prawdziwa historia”, których spora część nakręcona została w Jaworkach. Inna rzecz, że mieszkaliśmy w nadzwyczajnie wygodnym szczawnickim hotelu... Pieniny to niezwykłe góry. Nie ma drugich takich. Choćby słynne Homole, znakomity plener filmowy. Próbowano tam przecież kręcić nawet westerny. Różne miejsca w Europie odwiedziłam, ale takich jak Pieniny albo choć trochę do nich podobnych nie widziałam nigdzie indziej. W Polsce jest piękne właśnie to, że mamy Pieniny, Tatry, Beskid Sądecki, w ogóle Beskidy. Właściwie mamy wszystko to, co do szczęścia potrzebne. Nadal jednak nie potrafimy reklamować i zachwalać tego piękna, szczególnie obcokrajowcom. Ciekawa jestem, czy Pieniny są odwiedzane tak często i chętnie, jak na to zasługują? Ach, jednego jeszcze jestem bardzo ciekawa... Czy w Szczawnicy nie zlikwidowano kina? Bo w Szczawnicy zawsze było kino. Co prawda trochę pchły gryzły, ale latało się na filmy. W Piwnicznej kina już nie ma, a przecież nie wszyscy oglądają tylko telewizję. Szkoda czasu. Ja w telewizji – gdy jestem w domu, w Warszawie, bo tu w Kosarzyskach telewizora nie mam i nie chcę mieć – oglądam tylko „Szkło kontaktowe”. Mam obraz tego, co dzieje się w polityce, bo oni fragmenty najważniejsze, najśmieszniejsze wyciągają, pokazują, komentują i przynajmniej jest wesoło.
- Pięknie dziękuję za rozmowę. Proszę przyjąć od nas komplet numerów kwartalnika „Pieniny”, które ukazały się dotychczas. Jestem przekonany, że czytając je, nieraz uśmiechnie się Pani do swoich szczawnickich wspomnień: gór, fauny i flory, wspaniałych ludzi, historii – od Dietla, przez Szalayów i Stadnickich, po tę sprzed kilkudziesięciu czy kilkunastu lat.
- Doprawdy? W takim razie wiem, że nie będę czytać sama. Moja córka Agnieszka kocha Szczawnicę i Pieniny. Jako dziecko bywała tu co roku, a pytana, gdzie chciałaby pojechać na wakacje, zawsze odpowiadała „do Szczawnicy, tylko do Szczawnicy”. Wiem, że do dzisiaj pozostał w niej ogromny sentyment do tego miasta. Dziękuję także w jej imieniu.

Z Panią Danutą Szaflarką rozmawiał Leszek Horwath.


Angielska wersja wywiadu w 10 numerze kwartalnika "Polski Region Pieniny". Zapraszamy!

You can find english version of interview in the 10th issue of "Polski Region Pieniny" magazine. We kindly invite to read.

Aktualny numer

Dołącz do nas