Aktualności

Wywiad z Marią Ćwiertniewicz w Eurosporcie!

Od 40 lat żadna inna Polka nie powtórzyła jej wyniku. W 1975 roku Maria Ćwiertniewicz została pierwszą i - jak do tej pory - jedyną polską mistrzynią świata w kajakarstwie górskim.







Zamów nowy numer magazynu -------------------------->
Buy the new issue of magazine--------------------------->






W tym roku mija też pół wieku, odkąd wsiadła do kajaka. Do tej pory z niego nie wysiadła. Złota Marysia, Dunajec i kajak - to miłość na całe życie.

- Kto ma o mnie pamiętać, ten pamięta - te słowa bardzo często słyszałem z ust Marii Ćwiertniewicz. Długo nie chciała zgodzić się na rozmowę o swoich dużych sukcesach, a przecież wiele młodych osób pewnie nawet nie wie o istnieniu tak znakomitej zawodniczki. W końcu udało się. Krościenko nad Dunajcem. Choć jest lipiec, to pogoda niemal jesienna. Siadamy jednak w cukierni, popijamy kawę - obowiązkowo podaną z krościeńską wodą - i wspominamy. Nie wchodzimy jednak do środka, ale siadamy w altance. Tak, żeby było widać Dunajec. To jedna z największych miłości byłej zawodniczki. Kiedy ktoś płynie kajakiem, moja rozmówczyni od razu reaguje i wije się niczym piskorz, bo tak ciągnie ją do wody.

W tym roku skończy 63 lata, ale wciąż jest bardzo aktywna. Na spotkanie ze mną przyjechała na rowerze. Dużo na nim jeździ. Często korzysta też z jakże popularnych w ostatnim czasie kijków. Wciąż też wspina się po górach. Najczęściej w ukochanych Pieninach. Uwielbia wstawać skoro świt i wyruszać na Trzy Korony czy Sokolicę. Robi przy tym fantastyczne zdjęcia. - Żałuję trochę, że tak późno zaprzyjaźniłam się z Tatrami. Są naprawdę fantastyczne - przyznaje i dodaje, że w ostatnim czasie zapędza się właśnie te góry. I oczywiście stale pływa kajakiem.

Niebywały talent

Siedliśmy nad Dunajcem, bo właśnie na tej rzece rozpoczęła się równo pół wieku mistrzowska przygoda z kajakiem Marii Ćwiertniewicz. Wiosną 1965 roku niespełna 13-letnia dziewczynka zawitała na brzeg ukochanej rzeki i po raz pierwszy popłynęła kajakiem.

- Nasz ukochany trener Bronisław Waruś pokazał nam wówczas składany kajak, który miał w środku takie żeberka i cały był obciągany gumą. Wtedy te tak zwane składaki woziło się w worku jak dzisiaj namioty. Żeby móc popłynąć takim kajakiem, trzeba było poczekać w kilkunastoosobowej kolejce, bo tyle młodzieży chciało spróbować - opowiada pani Maria.

12-latka poszła w ślady swojego starszego brata Zbyszka, na którego wszyscy i tak wołali Maciek, który pływał już w C-2. Trochę kajakiem pływał też inny z braci - Czesław.

- Co to było w Krościenku robić? Jedyną atrakcją był Dunajec, więc ciągnęło mnie do niego. Można było jeszcze wprawdzie grać w piłkę nożna i uprawiać skoki narciarskie, ale to była w tamtych latach domena chłopaków - wspomina.

W końcu przyszła kolej na młodą Ćwiertniewiczównę. Trener Waruś, który miał na koncie medal mistrzostw świata w drużynie, puścił ją w nurt rzeki.

- Miałam przepłynąć około 100 metrów do mostu i wrócić z powrotem. Najważniejsze było, żeby się nie przewrócić w tym kajaku, a wcale nie było to łatwe zadanie. Zapowiedział, że jeżeli mi się to uda, to na pewno coś ze mnie będzie. Wróciłam tym kajakiem, ale od razu zakochałam się w tym sporcie - mówi Ćwiertniewicz.

Już po kilku miesiącach treningów wzięła udział w pierwszych zawodach w pobliskiej Szczawnicy. Choć było bardzo młoda od razu musiała rywalizować z juniorkami. I radziła sobie całkiem nieźle. W kolejnym roku zaczęła już nawet wygrywać z seniorkami. Wszystko wskazywało na to, że w polskich kajakach pojawił się niebywały talent.

- Ciągnęło mnie do kajaków i do slalomów, choć startowałam też w zjeździe. Kochałam po prostu wielkie emocje i ten zastrzyk adrenaliny, a walka z wodnym żywiołem dostarczała naprawdę wielkich emocji - opowiada.

Poważne wypadki, o krok od tragedii

Jej kariera nie zawsze była usłana różami. Często miała pod górę. Wszystko przez kontuzje i wypadki. Za każdym razem pokazywała jednak silny góralski charakter. Zaciskała zęby i walczyła.

Pod koniec lat 60. nie miała sobie równych w kraju w gronie juniorów w K-1. Dzięki temu została objęta przygotowaniami do mistrzostw świata w 1969 roku, które odbywały się w Bourg St.-Maurice. Wtedy w kadrze trenowała pod okiem Antoniego Kurcza, a zgrupowania w tamtych czasach wyglądały zupełnie inaczej niż teraz. Zawodniczki i zawodnicy często rozbijali namioty i w takich spartańskich warunkach przygotowywali się do najważniejszych imprez.

Niewiele jednak zabrakło, a na tę imprezę w ogóle by nie pojechała. Ba, myślała nawet o zakończeniu przygody z kajakami, choć miała zaledwie 16 lat. Wszystko przez wypadek na torze w Zwickau w maju 1968 roku.

- Była wówczas bardzo wysoka, wręcz powodziowa woda. To było tradycyjne miejsce spotkań światowej czołówki. Zrobiłam jakiś błąd przy wiosłowaniu w tej mętnej już wodzie i sponiewierało mnie dość solidnie zaraz na początku toru. Zaliczyłam chyba dwie albo nawet trzy eskimoski, dodatkowo gdzieś utknęło mi wiosło. Kompletnie nie mogłam się wygrzebać. Uderzyłam przy tym głową. Musieli mnie wyciągać z kajaka. Byłam półprzytomna. Kiedy tylko wyciągnęli mnie na brzeg, zapowiedziałam, że nigdy więcej nie wsiądę do kajaka - wspomina.

Ostatecznie została przy kajakach, a wielką rolę odegrał nieżyjący już trener Waruś, który usilnie namawiał swoją wychowankę do tego, by nie przerywała kariery.

- Wtedy, chyba po raz pierwszy w życiu, kiedy ponownie wsiadłam do kajaka i to na stojącej wodzie, bałam się jej. Wydarzenia na torze w Zwickau mogły rzeczywiście skończyć się tragicznie, ale widocznie święty Piotr nie chciał mnie jeszcze u siebie - dodaje.

Zawodniczka Pienin Szczawnica pojechała na swoje pierwsze mistrzostwa świata do Francji, ale okazało się, że polska reprezentacja... nie wzięła w nich udziału.

- Tuż przed rozpoczęciem imprezy otrzymaliśmy meldunek, że musimy się solidaryzować z ekipą Niemieckiej Republiki Demokratycznej, która wycofała się z zawodów na znak protestu. Wytyczne przyszły z Warszawy. Wiele państw dawnego bloku wschodniego wycofało się zatem z mistrzostw świata. Za wyjątkiem Czechosłowacji, która wywalczyła wówczas jedenaście medali - tłumaczy Ćwiertniewicz.

NRD była wówczas potęgą w kajakarstwie górskim. W związku jednak z protestem we Francji nie stanęła na starcie i tym samym nie wywalczyła medalu mistrzostw świata po raz pierwszy od 1951 roku.

- W ramach rewanżu i podziękowania za ten gest z Francji zaproszono nas kilka tygodni później na zawody do Magdeburga. NRD-owcy już na moście w Zgorzelcu czekali na nas z biało-czerwonymi goździkami - śmieje się nasza kajakarka.


Cały wywiad: http://eurosport.onet.pl/kajakarstwo/maria-cwiertniewicz-zlota-marysia-z-kroscienka/5cw1qp

Aktualny numer

Dołącz do nas